EUROPA OBWÓD KALININGRADZKI

Sąsiedzi nas nie lubią? Sowieck

Podróżuję w dokładnie taki sposób, w jaki chcę. Nikogo nie pytam o zdanie, nie interesuje mnie, czy jest to właściwe czy według kogoś nie. Nie opieram się na poradnikach, opisach google ani nawet na opowieściach znajomych. Chcę przeżyć czas podroży po swojemu, w swoim tempie, ze swoimi spostrzeżeniami. Tu i teraz. I jasne, że moje posty będą subiektywne, bo jakie mają być? Dostrzegam, oceniam, analizuję i, wreszcie, opisuję świat, który ja zobaczyłam. Poprzez pryzmat mnie samej. Każda podroż to część mnie, nie umiałabym inaczej.

Dlatego też na podstawie własnych doświadczeń i odczuć wyrażam swoje opinie i sądy. Wcale nie musza one być prawdą. Mogą też prawdą być, w tym czasie i miejscu, w którym byłam, co też nie oznacza, że gdy Wy odwiedzicie dane miejsce będziecie je widzieć moimi oczami. To tak nie działa. I całe szczęście 😀 Moja prawda jest moją prawdą, Wy możecie mieć swoją, zgoła inną od mojej. I to też dobrze.

Spędziłam w Obwodzie Kaliningradzkim kilka godzin, niespełna cały dzień. Nie jest to wystarczający czas, by rozsmakować się w obcej kulturze. Wystarczający dla mnie jednak, by mieć swoją opinię na temat tego co doświadczyłam.

Rosja mi się podobała, nie ujęła jednak mojego serca na tyle, by do niej wracać, a przynajmniej do Obwodu. Ludzie, których spotkałam na swojej drodze zachowywali się wobec nas w sposób neutralny, bardziej nieufny niż przyjacielsko- życzliwy. Nie są oni tak uśmiechnięci jak Włosi czy Hiszpanie, o to to na pewno nie 🙂 Rosjanie nie uśmiechają się za wiele, są raczej poważni, skupieni na swojej pracy, mało towarzyscy.

W nawiązywaniu znajomości na pewno nie pomaga fakt, że Rosjanie mówią głównie po… rosyjsku, a my raczej nie 🙂 Jak już wcześniej pisałam po angielsku nie sposób było się porozumieć, najbardziej efektywny okazał się zatem język turystyczno-migowy 🙂

Ostatnim miastem na mojej rosyjskiej mapie tego dnia był Sowieck. To właśnie tam znajduje się przejście graniczne z Litwą. Wystarczy pokonać most nad rzeką Niemen, by być z powrotem w Unii Europejskiej. Ale to własnie w Sowiecku najbardziej poczułam „klimat ZSRR” – postkomunistyczne bloki, małe sklepiki, nawet przystrzyżone trawniki pod komunistyczną nutę. Nie byłam na starym mieście, nie widziałam przedwojennych kamienic, nie dostrzegłam uroku miasta, o którym czytałam na innych blogach.

Znalazłam mimo to też i ładne miejsce, klimatyczne, nietknięte wschodnią polityką. Zaledwie kilka minut od przejścia granicznego znajdziemy spokojny park, ze ścieżkami wokół dopływu rzeki Niemen. Urocze miejsce, w sam raz, by zagłębić się w lekturę.

Samo przejście graniczne nie jest duże. Zamykane, z bramą wjazdową. W kontroli granicznej mogą przebywać na raz tylko dwa samochody, czego pani strażniczka skrzętnie pilnuje, za każdym razem otwierając i zamykając bramę 🙂 Oczywiście są dwie kolejki, dla tirów i dla samochodów osobowych. Miejsce postoju a przejście graniczne oddziela droga, dlatego też został stworzony swego rodzaju parking dla czekających.

Gdy przyjechaliśmy na granicę przed nami stało już kilka samochodów,. Musieliśmy uzbroić się w cierpliwość. Wykorzystałam ten czas na poznawanie Sowiecka. Sporo bloków z wielkiej płyty, usługi porozpraszane w budynkach – na dole szewc, na górze dentysta, obok kwiaciarnia. Sklep czynny do 16.00. Mała miejscowość w Rosji jak w Polsce sprzed wielu lat.

Największe wrażenie jednak robi rzeka Niemen, słynna, a jakże (!) dzięki Elizie Orzeszkowej, oraz most Królowej Luizy z dwiema pięknymi basztami. Co ciekawe nie tyle łączy on tylko dwa brzegi rzeki czy dwa kraje, ale też samo miasto Sowieck w jedną całość. Sowieck leży terytorialnie w sąsiadujących państwach, jego zdecydowana większość znajduje się w Federacji Rosyjskiej, zaś pozostała część na Liwie i występuje pod nazwą Poniemuń, jako jedna z najmniejszych miejscowości litewskich. Sowieck jeszcze do 1946 roku nosił nazwę Tylża i  był bardzo ważnym punktem na mapie Prus Książęcych. Dziś natomiast może kojarzyć się nam z serem tylżyckim, produkowanym właśnie w tych rejonach.

Kontrola graniczna odbyła się bezproblemowo, coś w stylu „następny proszę”. Zapomniałam wspomnieć, że przy wjeździe na teren Rosji na granicy odbywały się chyba jakieś szkolenia – wyły alarmy, wszyscy biegali z pałkami, nie wiem czy kierowca przed nami był świadomy tego, co się dzieje my też na początku myśleliśmy, że coś się stało, wyglądało to nieprzyjemnie. Po takich przeżyciach ta kontrola była nawet przyjemnością.

Moim zdaniem nie lubimy się z Rosjanami. Jesteśmy takimi typowymi sąsiadami z bloku: witamy się w windzie, ale nie bardzo chcemy mieć ze sobą coś więcej do czynienia. Tolerujemy się, tyle chyba nam wystarczy.

Mogą Ci się także spodobać

brak komentarzy

    zostaw odpowiedź