O mnie – solo podróż z lękiem

Niebo zaczyna zmieniać barwy i rozpoczyna się czerwono-różowy spektakl. Odpoczywając na drewnianym leżaku podziwiam zachód, opierając o udo wysoki kieliszek z bąbelkami w środku. Z tyłu za mną odbywa się gwar, tak standardowy dla dużych hoteli w porze kolacji. Jest miło, ciepło i leniwie. Jestem podróżniczką.

Myślisz, że tak wygląda mój świat? No cóż, to nie o mnie.

oman-takemetothetravel

Jako dziecko nie marzyłam o podróżach wcale

Pierwszy raz przekroczyłam granicę mając może 12-13 lat. Pamiętam chłopaka, który mi się podobał i upalne popołudnie, kiedy na starym pickupie przywieźli arbuzy. Do dziś pamiętam, że to był najsłodszy arbuz w moim życiu. Wtedy, na koloniach, świat wydawał się może nieco łatwiejszy.

Za to moja pierwsza podróż samolotem przebiegła dość… intensywnie. Klątwa faraona dopadła mnie jeszcze zanim postawiłam moją stopę na egipskiej ziemi. Tak bardzo bałam się wzbicia w niebo, że aż się pochorowałam. Jeszcze mi szkoda tej dziewczyny sprzed 12 lat, która nie wiedziała, jak bardzo wszystko się zmieni. I jak podróże uspokoją jej charakter, zarażą ciekawością do świata i ludzi, wzniecą ogień w dużych niebieskich oczach.

Ogromny hotel z pięknym zadbanym ogrodem. Wokół pustynia i ciepłe morze. Rozbudowane all inclusive w kilku restauracjach i barach. Trzeciego dnia przeczytałam wszystkie cztery książki, które zabrałam z Polski i z nudów rozpoczęłam spacery po złotych piaskach, zupełnie bez celu, paląc sobie przy tym stopy. To był mój pierwszy i ostatni raz, kiedy wybrałam hotel w miejscu, o którym i sam diabeł by zapomniał.

MOJE PODRÓŻE

Jako dorosła nie marzyłam o podróżach solo

Na tym etapie najlepiej czuję się w solo podróżach z plecakiem. Dają one zupełnie inne doświadczenia – chociażby to, że o wiele łatwiej jest porozmawiać z lokalnymi, przysiąść na herbatkę w Turcji, wspierać się w wspinaniu na wodospad na Islandii czy zachwycać się knajpkami na Zatybrzu w Rzymie.

Zaczęło się dość niewinnie, bo od randek z samą sobą. Jakieś 3 lata temu w mojej ówczesnej relacji związkowej działo się raczej gorzej, niż lepiej. Zachowując ostatnie resztki godności i walki o niezależność postanowiłam… wychodzić sama. Do kina, do restauracji, do muzeum, na kawę. To był pomysł mojej psychoterapeutki, która zapytała mnie dlaczego rezygnuję z tego co lubię, tylko dlatego, że mój partner nie chce mi towarzyszyć.

Początki były… dziwne. Zimna biel klatki schodowej tylko odbijała objęcia zakochanych par, które mijałam wychodząc wieczorem z kina. To nie było przyjemne uczucie. Jakiś smutek połączony z rozczarowaniem.

Później zaczęłam wychodzić sama na miasto. Pretekstem był blog. Od zawsze marzyłam o tym, by siadać w kawiarni, patrzeć na ludzi pijących kawę i słuchać ich rozmów o dorastających dzieciach, podwyżkach masła i nieodpowiedzialnych facetach. Chciałam widzieć, jak podchodzą do baru, wypijają szybkie espresso i pędzą do swoich spraw. Chciałam być tego częścią. Brałam więc laptopa do torebki, siadałam w restauracji i pisałam. Nie pamiętam dokładnie kiedy to się zaczęło, zostało do dziś.

Kiedy mój związek chylił się ku upadkowi, po raz kolejny dziękuję za przytomność mojego umysłu, postanowiłam odwiedzić Cieszyn. Cieszyn to miasto podzielone pomiędzy Polskę i Czechy. Prywatnie moje miasto powiatowe, gdzie spędziłam 3 lata w liceum. Nigdy jakoś do końca za nim nie przepadałam. Chciałam jednak poczuć smak wolności, poczuć, że mogę o sobie stanowić, poczuć, że jestem czegoś warta, a karanie ciszą nie mówi nic o mnie, tylko o człowieku, który to stosuje. Przykre? Pozwól, że skończę. To był dzień mojej przemiany i świadomości, że potrafię dokonać niemożliwego dla mojego umysłu. Mały krok dla ludzkości, ogromny dla mnie.

Nikt nie wiedział o moich wewnętrznych powodach. Wieczorem jednak moja serdeczna koleżanka, przerywając krojenie ogórka do sałatki, powiedziała:

– Aniu, jestem z Ciebie dumna.

O czym więc marzę?

Marzyłam, by pomieszkać nad morzem. Zrządzenie losu sprawiło, że mogłam tego dokonać. Musiałam jedynie dostać się do Gdańska, czyli pokonać jakieś 600 km. No… tylko, że moja dotychczasowa najdalsza trasa to jakieś 100 km. Słyszałam, że jestem raczej średnim kierowcą, a mój samochód to nawet na te 100 km się nie nadaje… Potrzymaj mi piwo! Jadąc nad morze zabrałam do samochodu świetnych ludzi z blablacar, a wracać postanowiłam przez najpiękniejsze polskie wioski i pola.

Cały czas w głowie słyszałam głos: „nie pozwól odebrać sobie swoich marzeń”. Bardzo chciałam zobaczyć Rzym, bardzo chciałam znów poczuć w głowie włoskie wino i zajadać się bez wyrzutów sumienia cornetto na śniadanie. Kupiłam ponownie bilety. Tym razem tylko na moje nazwisko. W lipcu, na moje 32 urodziny, poleciałam sama do Włoch. 18 lipca o poranku najlepsza fotografka w Rzymie zrobiła mi sesję zdjęciową. Po raz pierwszy prawdziwie płakałam za granicą ze wzruszenia. I did it!

Wciąż jednak czułam, że to za mało, że chcę czegoś jeszcze. Że jeśli nie ubrudzę się, nie spocę, nie będę niosła na plecach swojego dobytku na kilka tygodni, nie mogę o sobie mówić, że jestem podróżniczką z prawdziwego zdarzenia. W mojej głowie zrodził się pewien pomysł. Umysł go jeszcze analizował, ale serce już wiedziało. Powiedziałam o nim kilku osobom, później nie mówiłam już nikomu. Nie chciałam, by ktoś mnie od niego odwodził. Kupiłam bilety, spóźniłam się na lotnisko, pomyliłam kolejki do check-in, wbiegłam spocona do samolotu na last call… Miałam wrażenie, że wszystko, cały wszechświat, próbuje mi pokazać, że się nie uda, że nie jestem w stanie tego dokonać. A jednak! Wylądowałam w Antalyi, skąd zamierzałam wyruszyć na wschód Turcji, przy granicy z Syrią. Płakałam z bezsilności, siedziałam na ziemi ze zmęczenia, piłam najlepszą herbatę w życiu i śmiałam się głośno, dziękując Bogu, że mogę widzieć na własne oczy jaki świat jest piękny, a ludzie dobrzy.

Zapiski w formie pamiętnika z tej podróży znajdziesz TUTAJ

Bałam się. Na każdym etapie mojej drogi się bałam. I boje się nadal. Nie chcę jednak, by ktokolwiek odebrał mi moje marzenia, nawet ja sama.

To co dalej?

Dalej, dłużej, może na stałe?

Na obczyźnie uśmiech nie schodzi mi z twarzy. W podróży czuję się wolna. Mało osób rozumie, że dla mnie ten styl życia jest mi tak samo niezbędny jak powietrze – bez niego zaczynam się dusić.

Chcę założyć mój niebieski plecak, przekręcić klucz w drzwiach wyjściowych i krzyknąć „do zobaczenia za rok”. Chcę pracować patrząc na rozbujany ocean. Chcę zjechać Bałkany moim srebrnym małym samochodem. Chcę móc. Chcę się bać, zamykać oczy i… kupować kolejny bilet. Bilet lotniczy zawsze oznacza obietnicę, ale bilet w jedną stronę jeszcze przeraża.

islandia-wodospad-Seljalandsfoss

Może wreszcie skończę?

Wybacz, lubię dużo mówić, a jak widać, to i pisać. Zdania wielokrotnie złożone na 4 linijki to także u mnie norma. Próbowałam, nie ma na to lekarstwa.

Fiszki z językiem tureckim to moja nowa gra planszowa. Kolejne kursy (SEO, social media, copywriting etc.) zaspokajają moją potrzebę społeczną, a równocześnie rozwoju. Kocham jeść, robię to z zamiłowania, nie dla pieniędzy. Jestem wrażliwa, więc WWO nie kojarzy mi się z zespołem starszych panów. Chciałam być dziennikarką, podglądam zatem ludzi w podróży, a później Ci o nich opowiadam. Lubię poczucie kontroli, kocham research i planowanie podróży – chociaż nieco to utrudnia życie, Ty dzięki temu otrzymujesz ode mnie wpisy poradnikowe jak np. ten: PASTA ZA 4 EURO I APEROL ZA 5 EURO, CZYLI WŁOSKA KUCHNIA W RZYMIE

Piszę od zawsze. No a na pewno od jakichś 20 lat. Jestem pewna, że to pokłosie przeczytanych książek. Jednym z najtrwalszych wspomnień z dzieciństwa jest wieczór, kiedy układam się do snu, światło jest przygaszone, a na skraju mojego łóżka siedzi pochylona mama i czyta opowiadanie. Do dzisiaj uwielbiam zasypiać przy czyimś głosie.

Jestem dumna z ilości przyjaciół, którzy mnie otaczają. Gdyby ktoś mnie teraz zapytał czy jestem bogata, odpowiedziałabym, że tak, bo to ogromny skarb mieć wokół siebie tyle dobrych ludzi.

​Lubię mówić, ale doceniam także czas ciszy i medytacji, już nie raz uratowała mi ona tyłek. Niemożliwe nie istnieje – nigdy wcześniej nie wierzyłam w to tak mocno, a na dowód tego może być fakt, że zdołałam wyjść zimą w Tatry (Szyndzielnia to już dla mnie góry wysokie), a dla relaksu biegam, choć przecież wydawało mi się to niemożliwe. Pokochałam jogę, szczególnie pozycję dziecka i savasanę, if you know what I mean.

Lubię swoje zmarszczki, jak się przytyje to nawet ich nie widać 😉 Lubię ludzi, jeśli chcesz porozmawiać – napisz.

T​rzymaj się ciepło, dbaj o siebie i innych.

xo, xo

Znajdziesz mnie także:

asy-internetu-takemetothetravel

brak komentarzy

    zostaw odpowiedź