Nie jestem zagorzałą zwolenniczką wychodzenia ze strefy komfortu, ale z drugiej strony, stawiam przed sobą granice, trudne, na pierwszy rzut oka, do osiągnięcia. Po co? By się czegoś dowiedzieć. O sobie, o świecie. Powtarzanie utartych schematów niestety nas nie rozwija, jedynie trudne sytuacje zmuszają nas do wysiłku.
Jak kiedyś już wspomniałam z górami nie bywam za pan brat. Góry lubię, owszem, podziwiać. Najchętniej z wygodnego fotela samochodowego. Trochę to żart, a trochę jednak nie, bo ku mojemu zdziwieniu polubiłam ten rodzaj wysiłku, o ile na szczycie czeka mnie nagroda.
Góry stały się dla mnie synonimem pokonywania własnych słabości. Jeśli chcę sobie coś udowodnić albo pobyć sama ze sobą to wybieram właśnie tą aktywność. Zatem chyba jasny staje się dla Was tytuł tego artykułu – nie ma rzeczy niemożliwych, zapewniam Was.
Nie mam bladego pojęcia o górach, więc kiedy znajomi zaproponowali mi wyjście na Sarnią Skałę zgodziłam się, no bo przecież wiedzą, że ja na Szyndzielnię wychodzę niemal jak zdobywając K2. No więc nie do końca jest to taka łatwa trasa, jak twierdził pewien Pan Góral spod samiuśkich Tater pod Giewontem.
Sarnia Skała mierzy 1377 m n.p.m., czyli podobno nie tak wysoko. Góra oferuje panoramiczny widok: z jednej strony na Śpiącego wiecznie Rycerza, czyli wspomniany już Giewont, z drugiej zaś na całe Zakopane. Czy widok warty wdrapywania się? Oceńcie sami, ja byłam bardziej niż zadowolona.
Wyprawę rozpoczęliśmy w Dolinie Strążyskiej, gdzie zostawiliśmy samochód. Koszt parkingu na cały dzień to ok 10-15 złotych. Wokół jest kilka drewnianych budek z jedzeniem i najpotrzebniejszym ekwipunkiem, czyli grzańcem. Żartuję, o raczki mi chodziło. Jeśli nie jesteście pewni swoich butów bardzo Wam polecam, koszt to ok 30 złotych. W sumie nawet jeśli jesteście pewni to też polecam – miejscami na trasie bywał lód. Tak, sprawdziłam na własnym tyłku.
Niemal połowę drogi pokonujemy doliną, jest naprawdę przyjemnie, tym bardziej, że spacerujemy z Giewontem na horyzoncie, a obok płynie strumyk. Świetne miejsce na nordic walking. Na końcu trasy znajduje się Polana Strążyska z drewnianą bacówką i ławeczkami, żeby spocząć. Rewelacyjne miejsce na zdjęcia. W tym miejscu odbijając możecie dojść do Wodospadu Siklawica, o czym ja dowiedziałam się już po powrocie do domu (miejsce wpisałam na listę do odwiedzenia)
My natomiast kierujemy się w lewo, na Sarnią Skałę i tutaj dopiero zaczynają się schody, dosłownie i w przenośni. Warto czasem się odwrócić, żeby zobaczyć jakie cudowności dzieją się za nami. Muszę przyznać, że my mieliśmy wyjątkowe szczęście, bo choć w dolinie było pochmurno, to im dalej w góry tym słoneczniej. No cóż, dla mnie i moich płuc ten moment wejścia był właśnie najgorszy, zdecydowanie. Moje serce wariowało, wybijało rytmem cza-cza… Ale był to też moment, kiedy doceniałam jak nigdy gorącą herbatę, kiedy byłam wdzięczna, że moje ciało pozwala mi iść dalej, a nogi się nie buntują, no i przede wszystkich za moich współtowarzyszy cierpień, którzy cierpliwie pozwalali robić mi przystanki, by pooddychać na zapas i pocieszyć mnie, że jeszcze kilka minut, a za zakrętem już nie ma schodów, nawet jeśli miało się okazać, że kłamali.
Przed samym atakiem szczytowym czeka na nas półka (tak się chyba mówi?) z ławeczkami, gdzie o dziwo było już sporo ludzi. Po drodze nie spotkaliśmy praktycznie nikogo, ale wychodziliśmy rano, w pierwszy dzień nowego roku (czy sylwestrowałam się dzień wcześniej, a i owszem, wszystko z głową). Sporo osób w tym miejscu robiło sobie postój na drugie śniadanie.
Wychodząc na Sarnią Skałę wdzięczna byłam za roślinność tuz przy szlaku, dzięki której mogłam wspinać się ku górze w pozycji na… czworonoga. Samo wejście jest dość strome, w niektórych miejscach trzeba mijać się pojedynczo. To tutaj przede wszystkim sprawdzicie swoje buty (chociaż lepiej zrobić to jeszcze przed wyjściem w góry). Prawdę powiedziawszy wydaje mi się, że to podejście lepiej pokonać jednak w zimie niż w lecie, bo śnieg daje swego rodzaju amortyzację.
Muszę przyznać, że widoki na szczycie są zacne. Czułam się zmęczona, ale też bardzo, bardzo szczęśliwa. Wyjątkowo, jak dla mnie, rozpoczęłam ten 2021 rok. Pomyślałam sobie, że jeśli ja w zimie, wylazłam w Tatry, to niemożliwe nie istnieje, no nie ma takiej opcji! Obiecałam sobie wtedy, że jeśli kiedykolwiek będę miała wątpliwości, jeśli będzie mi trudno iść dalej będę przypominać sobie ten dzień. Czy miałam ochotę się poddać? Wiele razy. Wychodząc na szlak zresztą dałam sobie takie prawo – jeśli poczuję, że nie dam rady, to po prostu się zawrócę. No i właśnie nie chodzi o to, by się poddać, gdy tylko zrobi się trudno, ale dać sobie samej wsparcie, że możesz czasem odpuścić, jeśli tego potrzebujesz albo Twoje ciało. Dla mnie ta świadomość była mega ważna.
Po drodze miałam okazję do praktykowania wdzięczności oraz… uważności. O wdzięczności już pisałam powyżej, jeśli zaś chodzi o uważność – no chyba nigdzie indziej niż w górach zmuszeni niemal jesteśmy do tego, by być w chwili obecnej, tu i teraz, nie ma przeszłości ani przyszłości, prawda? No trzeba być uważnym, co by się nie obalić, jak to mawiała moja babcia.
Schodząc możemy zrobić pętlę, nie wracamy na schody, a kierujemy się w stronę Doliny Białego – by dojść do Doliny Strążyskiej wystarczy przejść Drogą pod Reglami. Droga w dół była bardzo przyjemna, mało stromych zejść, mało schodów…, więcej jednak oblodzonych miejsc.
Całość wyprawy z przystankami to około 2,5 – 3 godziny i niecałe 9 kilometrów. Co do trudności podejścia proszę mnie nie słuchać, ja się nie znam, ale moja koleżanka porównała trasę do Skrzycznego – to sobie możecie wyobrazić.
Czy polecam? A jakże! Dla Was to może być przemiła trasa widokowa połączona z wyjazdem do Zakopanego (tym bardziej, że właśnie otwierają się hotele), dla mnie to było przełomowe wydarzenie w życiu – każdy ma swoje K2. ?
Pro tip: ja naprawdę się nie znam na chodzeniu po górach, ale wiem, że dobre buty to podstawa. A aktualnie dobra podeszwa to podstawa. Jeśli wszystkie Twoje buty powodują, że jesteś gwiazdą na lodzie – odpuść. Byłam świadkiem popisowego upadku, na szczęście obyło się bez ofiar, sama przytulałam Matkę Ziemię, pomimo dość pewnego obuwia (w moim przypadku to całkiem wiekowe już śniegowce, które niesamowicie lubią być stabilne, za co jestem im bardzo wdzięczna). Ubierz się ciepło, ale najlepiej warstwowo, jeśli masz, skorzystaj z odzieży termicznej. Koniecznie zabierz ze sobą termos z gorącą wodą lub herbatą, coś do jedzenia (czekolada też się przyda) i sporo dobrej energii!
Do czego to doszło, żebym pisała poradniki, jak ubierać się w Tatry…Zmiana jest jedyną stałą, ktoś mądry kiedyś powiedział.
P.S. Gdy będziecie wracać z Zakopanego, na pewno będziecie mijać uroczą, miłą i starszą Panią Janinę, która handluje oscypkami przy drodze, w Białym Dunajcu. Pani Janina jest tam zawsze, ilekroć jadę tą trasą. Zatrzymaliśmy się i dokonaliśmy u niej sporych zakupów, których w połowie ubyło, nim dotarliśmy do domu. Oscypki są przepyszne i w lepszej cenie niż w Zakopanym, a dodatkowo wspieracie tą miłą Panią. Zróbcie coś dobrego dla swojego brzuszka, ale też drugiego człowieka.
P.P.S. Ja zdobyłam swoje niemożliwe, a jakie jest Wasze? Może warto o nie się postarać?
brak komentarzy