TURCJA WCHODNIA PAMIĘTNIK

Pierwszy dzień w Turcji – jak popieprzyłam drogę

turcja-antalya-traveler

Nieoficjalnie ten cykl nazywać się będzie „Anna, coś Ty zaś odjebała?”. Oficjalnie będzie to po prostu Turcja daily, czyli mały backstage z mojej podróży po Turcji Wschodniej.

Ale, żeby nie było – nazwa zobowiązuje – nadpisałam sobie zapiski z pierwszego dnia. Powinni za to dawać medale: „jak możesz sobie jeszcze bardziej utrudnić życie?!” ?

Turcja to stan umysłu, serio. Tutaj mają takie powiedzenie: burası Türkiye! Co oznacza ni mniej ni więcej, tu jest Turcja, co dosłownie oznacza – wszystko jest możliwe. W tym kraju dziwi mnie tak wiele rzeczy, jednocześnie nie dziwi mnie już nic, bo to przecież Turcja jest.

Niemal nigdzie bym nie poleciała, po raz pierwszy w życiu zrobiłam tyle przypałów na lotnisku – wpadłam trochę później niż zazwyczaj, więc jak tylko zobaczyłam na ekranie Antalya to ustawiłam się w kolejce. Po drodze był wypadek, korki, a na parkingu brak miejsc… byłam już chyba zakręcona i stanęłam do, nosz kurwa, złej… W ogóle mnie nie zastanowiło, że jest inna godzina i inna linia. Nie wiem, co sobie myślałam, serio. No więc stoję w tej kolejce niemal godzinę, by się dowiedzieć, że przecież to nie tutaj… Jprd ?

Znalazłam odpowiednie stanowisko odprawy, szybko przeszłam i biegnę do kontroli bezpieczeństwa – kolejka długa jak nie powiem co. Myślę, dobra, szybko pójdzie. No na pewno. Postałam kwadrans, po czym postanowiłam się przepchać do przodu. Poszło. Pytam grzecznie państwa przed zaraz przy wejściu na kontrolę, czy mogę przejść, bo mam już boarding. Oni też mają, myślę spoko, mają prawo. Pytam kolejnych – ale niby dlaczego, boarding, no i co z tego? Matko Bosko… Serio, samoloty nie latają na wezwanie. I wiecie co? Babka z kontroli sczytała mój bilet i kazała iść na kontrolę, no sorry ? Zawsze mnie to dziwi, że ludzie, którzy jadą na wakacje już są źli od samego początku.

Naprawdę nie wiem co się działo tego dnia, ale kontrola to był jakiś koszmar Wlekła się jak nigdy. Być może przez takich ludzi jak ja, którzy zapominają, że mają w plecaku laptop i że trzeba go wyciągnąć przecież. Dodatkowo pikałam, zawsze pikam, już mnie to nie dziwi.

Przepraszam grzecznie za tego laptopa, no bo raczej grzeczna bywam. Uśmiecham się też ładnie, a Pan mi mówi, że powinien mnie cofnąć. Mój wzrok to było pomieszane: wtf i serio?! A być może po prostu żartu nie skumałam, bywa i tak. ? Weszłam niemal ostatnia na pokład samolotu.

Nie boję się latać samolotem. Wierzę, że pilot też nie chce zginąć ? Podczas tego lotu i turbulencji martwiłam się jedynie, żeby mi się kawa nie wylała. Najwyższy wyraz zmanierowania ?

Wylądowałam, gorąco, turyści się cieszą, ja przeklinam, że ciepło i plecak ciężki. Niby spoko, wyprofilowany, ale jednak ciężki. Mogłam nie brać tyle ubrań, chociaż jak na mnie to nie wzięłam prawie nic. Byłam na tym lotnisku w maju, kojarzyłam więc, co, gdzie i jak mniej więcej, ale nijak nie mogłam znaleźć pociągu. Tyle zapamiętałam ze sprawdzania w Polsce. Jestem tak nieprzygotowana do tej podróży, jak nigdy. Człowiek planu zamienił się w człowieka yolo, zobaczymy co z tego wyjdzie.

Po kwadransie łażenia po lotnisku z plecakiem i szukania pociągu, bez internetu, bo karty na lotnisku były mega drogie (teraz wiem, że trzeba było brać, bo na mieście są drogie tak samo ?) Serio to był moment, w którym się zastanawiałam po co ja to właściwie robię, czy jest mi to potrzebne? Szybko coś ten kryzys przyszedł, ale mówię Wam jak jest. Aktualnie w Turcji jest 40 stopni, niestety nie przesadzam i ta temperatura też nie pomaga. Świetnie taka podróż weryfikuje wiele rzeczy – jesteś przecież tylko TY.

Ok, znalazłam pociąg. Idę. Nie, trzeba się wrócić tam gdzie właśnie byłam. Nosz kurwa. Trzeba iść na peron do góry. Ok. Bramki, bilet. Jak kupić bilet? Maszyna do biletów, jest! W tym momencie woła mnie chłopak, odbija swoją kartę i próbuje tłumaczyć, w jaki sposób dojechać do starego miasta. Wydaje mi się, że zrozumiałam. Okazuje się, że tylko mi się wydaje.

Za mną wchodzi do pociągu para, chyba z UK, zrozumieli tak samo jak ja, więc jedziemy. Na ostatnią stację. Na ostatnią stację! Wychodzę z pociągu widzę jakieś zakłady, zero vodafone (turecka sieć internetowa) i na pewno nie stare miasto. O mamo. Zaczepiam chłopaków i pytam gdzie iść. Oni tylko turecki, ja turecki ciut ciut, ale na tyle, by skumać, że mam wracać kolejką. Great.

Idę przed siebie, po kilku minutach stwierdzam, ze to bez sensu. Odwracam się, idzie za mną jeden z chłopaków. W ręce ma telefon i włączony tłumacz google. Pyta, gdzie chcę jechać i co potrzebuję, mówi, że ok, pomoże. I pyta czy nie napiję się herbaty. A chuj, a co tam, napiję się.

Gadamy dłuższą chwilę przez transalora, chłopak mówi, że mnie zawiezie, gdzie będę chciała. Pyta, czy mam męża. Nie mam odpowiadam zgodnie z prawdą. Taka ładna i bez męża?! Zaczyna się, myślę. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie mówić w podróży, ze mąż dojedzie albo, że nie mógł lecieć i jest w Polsce, ale jest w życiu. Stwierdziłam jednak, że nie o to mi chodzi. Chcę pokazać sobie i Wam, moje drogie kobietki, że możemy robić, to na co mamy ochotę, bez męskiego opiekuna. Jesteśmy pełnowartościowym człowiekiem, nawet bez obrączki na palcu. Dlatego postanowiłam mówić prawdę. Chociaż… ok, za 2 dni i tak skłamałam.

Dostałam świeżą herbatkę, rozmowa się klei na poziomie googlowym, przyjeżdża szef zakładu, brak jednego z chłopaków. Ooooo, skąd jesteś? Co robisz w Turcji? Gdzie jest mąż? No ludzie ?

No dobra, czas leci, chłopaki pracują, herbata wypita czas się zbierać. Nooo, ale przecież Cię zawieziemy. Mówię, że nie chcę robić kłopotów, przecież widzę, że pracują, a ja pojadę pociągiem. No jak to tak? Po negocjacjach dobiegających kwadransa, jeszcze raz dziękuję za wszystko i zakładam plecak na ramiona. Inaczej się chyba nie da ?

Skąd mój pośpiech? Bo miałam już zabukowany nocny autobus do Adany, a widząc jak pieprzę drogę, lepiej by było, żeby wyszła wcześniej. Z pomocą pana kupuję bilet na dwa przejazdy, akurat przyjeżdża pociąg, uff. W biurze u chłopaków łapię Wifi i sprawdzam, na której stacji powinnam wysiąść. Jestem uratowana!

Wysiadam i nie poznaję miasta! Ta cicha Antalya z maja zniknęła! Teraz to miasto pełne ludzi, turystów, z otwartymi straganami. Schodzę do portu, mojego ulubionego miejsca w moim ulubionym mieście w Turcji, oddycham pełną piersią i zaczynam się śmiać! Czuję się jak Królowa Życia, ok, zrobiłam to! Jestem w podróży w Turcji, z plecakiem i samą sobą! Jak jest dobrze ❤ co prawda pieprzę drogę co chwilę i zachowuję się jakbym nigdy w życiu nigdzie nie była, ale jest tak dobrze! ❤

Mam już internet, po drodze poczęstowali mnie lokmą, czyli małymi słodkimi pączkami, które rozdaje się z powodu śmierci w rodzinie lub jakiejś dobrej sytuacji, np. założenia biznesu. Dowiedziałam się o tym zwyczaju później, ale osoby, które rozdawały lokmę nie wyglądały na smutne, wręcz przeciwnie, więc wierzę, że to na dobry omen!

Tym razem nie pierdzielę drogi, dojeżdzam na dworzec (chociaż była chwila zwątpienia), znajduję nawet swój nocny bus! Mówiłam już, że jestem dzieckiem szczęścia? ?

Na dworcu zagaduję ze sprzedawcami herbaty, zaraz obok można kupić banany, nikt się właściwie nie spieszy, chociaż przecież wiadomo, to jest dworzec. Chwilę później jadę już do Adany najbardziej komfortowym autokarem, w jakim kiedykolwiek miałam przyjemność siedzieć. Pojedyncze siedzenia, pełen serwis, przekąski, woda, gniazdka do ładowania, ekran multimedialny…

Turcja, gdzie kobiety zakrywają włosy, tradycja jest bardzo ważna, gdzie tak wiele rzeczy się odbywa się identycznie jak setki lat temu, z drugiej strony zachwyca mnie nowoczesnością na każdym krokiem, ale… Burası Türkiye, tu wszystko jest możliwe!

P.S. Relację na bieżąco relacjonuję także na moim instragramie takemetothetravel

Mogą Ci się także spodobać

2 komentarze

  • Reply
    Mariusz Porebiak
    28 sierpnia 2021 at 14:28

    Aniu 10/10 odjazd – nigdy nie zmieniaj stylu pisania

zostaw odpowiedź