Sanliurfa jest miastem bardzo klimatycznym, czuć tutaj bliskowschodniego ducha. Klimat jest bardzo lokalny, chociaż znajduje się też tutaj cała masa turystów. Dlaczego? Turcy wierzą, że to tutaj w jaskini narodził się prorok Abraham. Na nic się zdają tłumaczenia archeologów, że to chyba jednak nie tutaj…
No i tak Sanliurfa została muzułmańską Jerozolimą.
Mój hotel mieści w starym budynku, brak wody czy elektryczności nikogo nie dziwi prócz mnie. No dobra, spoko, ogarniemy. Powerbanki zawsze mam na podorędziu.
Nikt tutaj raczej nie zwraca na mnie uwagi, chociaż turystów z zachodu tutaj raczej nie ma. Chodzę po lokalnych miejscach Hani – czyli takich karczmach chyba można nazwać, gdzie kiedyś były gospody razem z hotelami, ze względu na położenie miasta na jedwabnym szlaku handlowym. Jem kolację w miejscu, które pamięta starożytność, nice.
Na targu też jest ok, bez zbędnego zaczepiania.
Co ciekawe, można wyjść na ulicę o północy i nadal będzie tam pełno ludzi. Dzieci bedą kopać w piłkę, staruszkowie będą siedzieć na ulicy i pić herbaty, albo jeść lody z jednego pudełeczka (pisałam o tym na stories ?).
Wchodzę na teren meczetu Ulu Cami – cały czas mówię Umi. I o ile Ulu znaczy bodajże wielki, to ulu to jest moja własna nazwa ? Kręcę się po terenie, w rogu śpi starzec, w drugim roku kot. Cisza, spokój. Myślę, zajrzę do środka.
Kieruję się do drzwi, zerkam w prawo i widzę… Jezusa. Matko Święta, nie przesadzam! Siedzi na posadzce, obok Koran, w ręku subha – muzułmański spór modlitewny. Przyodziany jest w białe szaty, głowę ma okrytą, długie włosy i broda. No Jezus jak malowany.
Pytam czy mogę wejść. Mogę. Buty mam ściągnąć. Ok. Pokazuje mi na wodę, myśleć szwajki umyć? Pytam w trzech językach i na migi czy myć? On mówi, że nie trzeba myć. Spoko.
Wchodzę do meczetu, w kącie jakiś chłopak uczy się angielskiego online i powtarza na głos. Chodzę po dywanach – bardzo lubię to uczucie w meczetach delikatnego materiału pod stopami.
Jezus przed wejściem mówił mi, że tu jest coś ważnego. No i rzeczywiście jest coś na kształt studni.
Wychodzę, zaczynamy dalszą część konwersacji. Dowiaduję się, że pan jest z Azerbejdżanu. Rozmawiamy po turecko-rosyjsku. Możecie sobie tylko wyobrazić tą rozmowę. Pan każe mi wody nabrać do butelki, bo święta, cuda czyni. Nabieram, z tyłu głowy wiedząc, że nie powinnam jej pić. Myślę se, mam połowę swojej butelkowanej wody, się wymiesza.
No, ale nie. Pan każe pić. A chuj przygodo, nabieram do ręki i piję trochę. Najwyżej będzie, wiadomo…
Pan każe twarz przemyć. No nie, tego już za wiele! A makijaż? No, ale wszyscy patrzą, kilka osób przyszło. Przemywam twarz, trudno, będą zdjęcia z tyłu.
Pan pyta skąd jestem, ja, że Polonia, miło. Pan pyta gdzie mąż. No przecież! Jak to nie mieć męża. Kłamię, mówię, że został w Polsce, nie przyjechał. Nie przyjechał? Pan się dziwi, no nie mógł, kłamię dalej. A dzieci są? Nie ma. Oby były, inshallah. Se myślę, no oby nie. Pan jest miły, chce dobrze, ja wiem. Ale tak mnie irytują te pytania o męża. Jakbym nie figurowała w systemie, bez Pana u boku.
Gawędzimy dalej. Pan mówi, że ma Koran po rosyjsku, z niego się nauczył tego języka. Ale polskiego nie ma.
Pytam, czy mogę mu zrobić zdjęcie. Prosi, by nie. Szanuję.
Pyta czy mam whatsappa, bo jego telefon ukradli jak spał. Ale to gdzie indziej, w innym mieście. Mówię, ze mam i zapisuję polski numer, bo tego tureckiego nie pamiętam. Pan obiecuje mi przesłać zdjęcia meczetu jak tylko ogarnie telefon. Miło bardzo.
Zapisuje moje imię i pyta o imię męża. Szybko, Anna, myśl. Piotr, strzelam. Pan dopisuje Piotra. Fuck.
Kłamię w miejscu świętym Jezusowi, no brawo Anna, brawo.
Gadamy jeszcze chwilę, biorę mu z ręki tą kartę i skreślam Piotra, mówię, że męża nie ma. Jak to nie ma? Przerażenie w oczach pana było tak szczere! Mowię, że jestem tylko ja. On, że rozumie. Pewnie myślał, że Piotr to łotr.
Od tego człowieka biła taka dobra energia, takie żywe zaciekawienie mną, nie mogłam stamtąd odejść z tym Piotrem. W sumie nie wiem czemu skłamałam, może miałam już dość pytań o męża?
Pan mówi, żebym przyszła wieczorem, bo coś się dzieje i jest ładnie. Mówię to mojemu koledze – nic tam się nie dzieje więcej niż za dnia, słyszę.
Ale wracam wieczorem, wieczorem też Pan jest. Pan tam mieszka, na terenie meczetu. Po drodze spotykam polską parę, więc wszyscy razem go odwiedzamy. Rozmawiamy długo. Pan się rozpromienia, gdy mnie widzi. Mówi, że ma mój numer, pokazuje karteczkę.
Pan od 8 lat jest na poście ramadanowym, je tylko po zachodzie słońca. Modli się, prowadzi życie pustelnika. Rozmawiamy o wierzę, o różnicach i podobieństwach. Wiadomo, każda wiara najlepsza.
Meczet zbudowany jest na terenie byłego kościoła. Zgodnie z legendą Jezus miał korespondował z króle Abgarem, który prosił o go o uzdrowienie. Jezus nie mógł wówczas przybyć, ale miał wysłać chusteczkę ze swoją podobizną, która uleczyła króla. Chusteczka ta ma się znajdować w tej studni i dlatego woda ma być uznana za świętą. Korespondencja jednak w kościele katolickim została podważona.
Pan na koniec powiedział, kilka pięknych rzeczy: jeśli szukasz odpowiedzi, to nie martw się, ona przyjdzie, bo jeśli szukasz prawdy, to prawdę zawsze dostaniesz.
Powiedział też, że najważniejszą rolą kobiety jest bycie matką. Fuck, a było tak miło…
brak komentarzy