Postanowiliśmy przeznaczyć na Obwód Kaliningradzki tylko jeden dzień. Rosja nie była naszym numerem jeden w tej podróży, raczej przystankiem w związku z wprowadzeniem bezpłatnej e-visy do Rosji. Nie wiem do końca, jak sobie ją wyobrażałam – Rosję oczywiście. Zdaję sobie sprawę, że Obwód Kaliningradzki przez wielu nie jest uważany za „prawdziwą” Rosję, na razie jednak taka namiastka musi mi wystarczyć. Co mnie zdziwiło? Na pewno to, że przy drodze jest masa pól rolnych, zadbanych, należy dodać. Odnoszę wrażenie, że u nas, w Polsce, a szczególnie na Śląsku spotykamy już tylko biurowce i fabryki, coraz mniej pól rzepakowych. Poniżej krótki filmik z trasy:
Czym jeszcze jestem zdziwiona? Czystością. Na całym terenie Obwodu nie zobaczyłam ani jednego papierka rzuconego swobodnie gdzieś obok kosza na śmieci. Takie zjawisko nie ma tutaj miejsca. I nie ma znaczenia czy to był Swietłogorsk, Kaliningrad czy Sowieck – wszędzie było niesamowicie czysto. Można wiele mówić o polityce uprawianej przez ten naród, jedno jest pewne – ludzie się stosują do przepisów prawa. Zapewne z przyzwyczajenia, z przekazywanej kultury z pokolenia na pokolenie, ze strachu albo po prostu z nieświadomości, że można inaczej. Jasne, że te czyste ulice są tylko przenośnią, nie mniej jednak bardzo rzuca się to w oczy.
Taka ciekawostka – w Swietłogorsku byliśmy świadkiem sprzątania ulic z… kałuż, tak, takich z wody, z deszczu ?Także, jak wyżej.
W Swietłogorsku byliśmy już około dziewiątej rano. Dojechaliśmy do głównej ulicy przy morzu, ulicy Lenina, i zostawiliśmy samochód na parkingu dla mieszkańców bloku. O dziwo, nie było z tym żadnego problemu, zapytaliśmy po prostu grzecznie czy możemy 🙂 Ulica Lenina na pewno nie jest deptakiem, jaki znany chociażby z naszego Trójmiasta – przy ulicy jest masa sklepów, ale… z ubraniami, dworzec kolejowy, kilka knajpek i budki z pierdółkami (te są wszędzie, gdzie są turyści). W mieście było cicho i spokojnie, jakby jeszcze nie zbudziło się ze snu.
W mieście bardzo dużo jest starych domów, bardzo bogatych domów, właściwie willi. Ewidentnie jest to pozostałość poniemiecka – do 1947 roku miasto było to niemieckim Rauschen. Taka ciekawostka – nawet teraz, gdy dodaję zdjęcia z Swietłogorska na Instagramie i oznaczam lokalizację wyświetla się Rauschen. I jeszcze gwoli wyjaśnienia – Od XIX mówi się o miejscowości jako o kurorcie uzdrowiskowym, stad moje porównanie do Kołobrzegu – ten sam klimat, taki uzdrowiskowy ?
Zeszliśmy na plażę – wybraliśmy do tego zejście drogą. Plaża jest nieco „niżej” niż ulice miasta, więc droga powrotna to niemal zdobywanie Swietłogorska:) Oczywiście przesadzam, ale trzeba troszkę się zmęczyć 🙂 Z powrotem wybraliśmy schody prowadzące przez mały lasek – bardzo klimatycznie. Sama plaża również jest warta odwiedzenia – jeśli jednak liczycie na szeroką plażę niczym Agios Georgios na Korfu możecie czuć się rozczarowani. Plaża jest krótka i wąska, często zabierana przez morze, jakby było jego własnością. Piaszczysta, ale także sporo na niej kamieni.
Co ciekawe wejście na plaże dozwolone jest w wyznaczonych godzinach. Świadomie złamaliśmy zakaz, wolno było nam wejść dopiero po dziesiątej ?Nie byliśmy w tym przestępstwie jednak jedyni – kilka osób uprawiało jogging, kilka spacerowało, znaleźli się tej śmiałkowie, którzy korzystali z uciech kąpieli morskiej. Nie pozazdrościłam im jednak ?
Jak możecie zauważyć, w oddali widoczny jest zielony „cypel”, to Majak. Dzięki niemu właściwie ma się wrażenie, że jesteśmy raczej u wybrzeży Morza Śródziemnego niż Bałtyku. Zdjęcie nie chce oddać urody tego miejsca, wszyscy się jednak nim zachwyciliśmy. Jeśli będziecie w okolicy koniecznie sami sprawdźcie!
Miasto około dziesiątej rano zaczyna żyć – sklepy się otwierają, ludzie wychodzą na ulice, można zauważyć pierwszych turystów. Panie na straganach rozkładają cierpliwie biżuterię z, rzekomo, prawdziwego bursztynu. Czy na wschodzie jest tanio? Bransoletka z bursztynu, w przeliczeniu na polską walutę kosztuje nas ok. trzydziestu złotych. Moje śniadanie, czyli cappuccino i croissant to koszt dziewięciu złotych. I tutaj kolejne zaskoczenie – w Rosji prawie nikt nie zna angielskiego, karty menu również są tylko w cyrylicy. Moja rada? Patrzcie na obrazki, zamawiajcie jedzenie, które na całym świecie brzmi tak samo (jak kawa cappuccino?) i używajcie dwóch języków: rodzimego i mowy ciała – dogadacie się łatwiej i szybciej niż, gdybyście próbowali mówić po angielsku. Oczywiście, jeśli znacie język rosyjski mój wcześniejszy wywód Was nie dotyczy ?
Ja niestety po rosyjsku naprawdę rozumiem niewiele, dlatego też nie dowiedziałam się, czym są poniższe wypieki. Wiem tylko tyle, że są to croissanty? Macie jakieś pomysły?
Lubicie szum morza? Ja uwielbiam, bardzo mnie to relaksuje. Nad morzem czuję się naprawdę szczęśliwa, nie umiem tego do końca wytłumaczyć, ale tak jest.
A pod spodem mały backstage ? Tak to jest, gdy zdjęcia robi ci twoja przyjaciółka – zawsze czujna!
brak komentarzy